Pages

środa, 19 września 2012

Istoty z lustra

Istoty z lustra


John Dee, urodzony 13 lipca 1527 roku w Mortlake, oddalonym osiem mil od Londynu, człowiek uzdolniony i niezwykle pracowity, utrzymywał długotrwałe kontakty z aniołami, które pojawiały się w jego magicznym zwierciadle. Byty te udzielały mu rad, stawiały żądania i towarzyszyły jego poczynaniom. Do dziś zachował się język, w jakim się wypowiadały. Dla niektórych jest to najprawdziwsza mowa aniołów. Czy był to przykład jednego z pierwszych kontaktów z „tamtą stroną”? Transkomunikacja? Nie da się tego wykluczyć. 

 Dee studiował w Cambridge, na sen przeznaczał jedynie cztery godziny na dobę. Nic dziwnego, że w wieku piętnastu lat został lektorem greki na uniwersytecie. Podróżował do Niderlandów, a potem do Louvain w Belgii, gdzie zaprzyjaźnił się z Gerardusem Mercatorem – słynnym geografem i kartografem, twórcą pierwszych w świecie globusów. Zainteresowania Johna Dee skupiały się wokół teologii, astronomii, kartografii i mechaniki. Jeszcze jako student konstruował urządzenia mechaniczne. Podczas przedstawienia na uczelni jednej z komedii Arystofanesa, Dee – pierwszy w historii TWÓRCA EFEKTÓW SPECJALNYCH – wypuścił na widownię mechanicznego skarabeusza! Spowodował tym nieopisaną panikę i oskarżenia o uprawianie czarów. Dzięki wykładom na uczelniach całej Europy – a pamiętajmy, że miał dopiero dwadzieścia kilka lat! – John przestawał z awangardą ówczesnej nauki. Dodajmy, że interesował się również alchemią i astrologią. I chociaż twierdzono, że działalność okultystyczna służyła mu za kamuflaż, zajmował się bowiem szpiegostwem na rzecz Korony Brytyjskiej, jest mało prawdopodobne, aby chodziło wyłącznie o tzw. przykrywkę. Nie ulega natomiast wątpliwości, że używając kryptonimu „007” (sic!), w latach 1552-1555 był na usługach Williama Cecila, twórcy elżbietańskiej siatki szpiegowskiej. Podobno królowa Elżbieta nadała mu przydomek „Eyes”, ponieważ tak ją zafascynowały jego oczy. Alchemik sygnował swoje raporty dwoma kółkami, nad którymi umieszczał liczbę 7. Siódemka – jak twierdził – przynosiła mu szczęście. W roku 1581 Dee miał niezwykłego gościa. Była to istota „nie z tego świata” – anioł. Podczas seansu wróżebnego posłaniec ów zjawił się w czarnym lustrze, które Dee odnalazł wśród artefaktów przywiezionych z Meksyku przez żeglarzy. Było ono okrągłe, wykonane z obsydianu – wulkanicznego szkliwa, którego magiczne właściwości doceniali już Aztekowie. Anioł zapowiedział, że wpatrując się w zwierciadło, alchemik będzie mógł oglądać inne światy i nawiązywać kontakt z ich mieszkańcami. Trudno dziś ustalić, czy MAGICZNE LUSTRO rzeczywiście okrywała jakaś tajemnica. Natomiast faktem jest, że angielski mag całkowicie podporządkował mu swe życie. Dodajmy, że zainteresowanie Anglika krystalomancją miało charakter praktyczny. Sam przeprowadzał eksperymenty optyczne oraz budował zwierciadła. O jednym z nich napisał w przedmowie do pierwszego angielskiego przekładu Euklidesa. Opis owego lustra wzbudził spore zainteresowanie. 16 marca 1576 roku, w dzień pogrzebu pierwszej żony Johna, zwierciadło podziwiała królowa Elżbieta. „Człowiek piekielnie się przeraża włas-nego cienia – pisał Dee. – (...) Jeżeli ty, będąc sam w pobliżu pewnego zwierciadła... spróbujesz sztyletem lub mieczem dotknąć lustro, nagle odsuniesz się w tył dlatego, że w powietrzu między tobą a lustrem ukazuje się zjawa z taką samą ręką, mieczem lub sztyletem i z tą samą szybkością zmierzająca wprost na twoje oko, tak jak ty wobec lustra. Zapewne to dziwne do słyszenia, ale rzeczywiście jest to jeszcze bardziej cudowne, niż słowa me to mogą oznajmić”. Dee, który miał raczej mierne wyniki jako medium, poszukiwał asystenta. Ostatecznie jego wybór padł na Edwarda Talbotta alias Kelleya, który w roku 1582 zjawił się w jego domu na przedmieściach Londynu. Ta decyzja zaowocowała wieloma problemami. KIM BYŁ KELLEY? Okultystą, alchemikiem, nekromantą, a ponadto – awanturnikiem i oszustem. O tym jednak Dee przekonał się wiele lat później. Nie sprawdził bowiem, że pod nigdy niezdejmowaną czapką – rodzaj skórzanej mycki z klapkami – Kelley ukrywał znamię hańby: blizny na przyciętych przez kata uszach. Kara ta spotkała go za sfałszowanie dokumentów notarialnych, co z pewnością nie było największym wykroczeniem, jakie zdarzyło mu się popełnić. Przedwojenny badacz technik wróżebnych, Ryszard Gansiniec, w publikacji pt. „Krystalomancja” tak napisał o nim: „Wpływ Kelleya, którego współcześni charakteryzują jako przebiegłego geszefciarza, niektórzy wprost jako oszusta, zapewne nie był dodatni. Kelley żadną miarą NIE DORÓWNYWAŁ DEE wykształceniem i nie miał skłonności naukowych, natomiast odznaczał się wybitnie tym, czego brakło Dee, mianowicie dużym sprytem życiowym obok ludowego mistycyzmu”. Dee i Kelley rozpoczęli wspólne seanse wróżenia. Razem podróżowali po całej Europie; ich znajomość trwała sześć lat. Podczas transów Kelley przemawiał w języku łacińskim i greckim, mimo że – jak już powiedzieliśmy – jego wykształcenie było mizerne. Także podawane przez niego komunikaty, których autorami były istoty duchowe, zdradzały dużą wiedzę w różnych dziedzinach. Na ogół rzecz sprowadzała się do dyktowania długich ciągów liter, składających się na magiczne kwadraty, z których następnie odcyfrowywano imiona duchów. Dzięki temu można było te byty przywołać i – co ważniejsze – nakłonić do współpracy. Lustro, niczym okno otwarte w zaświaty, stało się więc łącznikiem z tajemniczymi istotami. Przy czym ukazujące się w nim anioły porozumiewały się z Kelleyem za pośrednictwem dość specyficznego języka, który Dee nazwał enochiańskim. Fonetycznie nie przypomina żadnej ludzkiej mowy. Alfabet enochiański składa się z dwudziestu jeden liter. Są to kolczaste i rogate znaki, które łatwo rozpoznać. Z notatek z seansów wiemy, że oprócz swych imion, anioły przekazywały również inwokacje, będące rodzajem wezwania do nadprzyrodzonych mocy. Na podstawie udzielanych przez duchy wskazówek, jak przeprowadzać magiczne ceremonie, John Dee opracował MAGICZNY SYSTEM ENOCHIAŃSKI, który wielu adeptów magii stosuje do dziś. Benjamin Rowe, jeden z praktyków tej metody pisał: „trudność polega na tym, że zewy pozwalają magowi przywołać siłę bez żadnej znajomości jej natury. Normalnie w inwokacji mag zaczyna od symbolu lub zestawu symboli, dążąc do spowodowania przy ich użyciu manifestacji odpowiadających im mocy. Zastosowane symbole definiują inwokowaną moc. Za to zewy enochiańskie prowadzą do manifestacji niezależnie od tego, czy mag rozumie ich zawartość symboliczną. (...) Innymi słowy zewy i imiona otwierają przed nami różne krainy w zależności od poziomu istnienia, na którym operujemy”. Dee rozpoczął oficjalną służbę dla Korony Brytyjskiej, konsultując decyzje królowej. Jednocześnie prowadził swe badania alchemiczne. 13 maja 1583 roku zawarł znajomość z wojewodą Olbrachtem Łaskim, politykiem o wielkich ambicjach, szlachcicem, człowiekiem nietuzinkowym, zainteresowanym alchemią i magią. Łaskiego przyjęto bardzo przychylnie na dworze królowej. 18 maja udał się do Mortlake, gdzie mieszkał Dee, i zapoznał się ze sztukami mantycznymi, jakimi władał angielski uczony. Łaski chciał zasięgnąć rady Dee w sprawie trapiącej go podagry. Po wyjeździe Łaskiego Dee i Kelleyowi nieoczekiwanie pokazała się jakaś istota pod postacią małej dziewczynki. W „Dzienniku” angielskiego alchemika można na ten temat przeczytać: „Włosy jej z przodu układały się w loki i zwieszały się nisko wokół; miała ona na sobie sukienkę jedwabną w czerwone i zielone desenie i chodząc tu i tam między mymi książkami, pląsała wokoło”. Istota przedstawiła się jako Madini. Potem pojawiła się też Galvah, która twierdziła, że jest aniołem. Galvah zapowiadała napisanie przez Dee książki, która ZASTĄPI BIBLIĘ i da „nowe prawo z nieba, nowe światło i nową naukę”. Księga ta zostanie napisana w nowo utworzonym „świętym języku”. Kelley otrzymał od duchów w tym języku wiele przekazów, które rozumiał tylko w transie. Pisma w tym języku i próby ich przekładu wypełniają dużą część „Dziennika” Dee. O Olbrachcie Łaskim anioł powiedział: „Słońce nie zakończy swego biegu, gdy zostanie on królem. Mądrość jego wywoła wielką zmianę w Polsce, jak i na całym świecie”. 15 czerwca Dee przekazał Łaskiemu tę przepowiednię. Następnego dnia, podczas seansu z udziałem Łaskiego, w lustrze pojawił się duch Jubanladace, który przepowiedział wojewodzie spowodowanie nawrócenia Żydów oraz „zaniesienie przez niego krzyża do Turków i pogan”. 26 czerwca doszło do kolejnego seansu. „Byliśmy razem w mej pracowni, a ja stałem przy swym stole, gdy E. K. (Edward Kelley) dostrzegł nad moją głową okrągłą kulę, wyłaniającą się z białego dymu. Natychmiast odczułem obecność dobrej duchowej istoty i jakoś zjawił się dobry anioł Il”. Głos należący do anioła stwierdził: „Stefan, król polski w wojnie nędznie zginie (...) ja UCZYNIĘ CIĘ WODZEM I KRÓLEM narodu mego w Polsce i Mołdawii. Wtedy osiągniesz swój cel (...) Do pomocy i opieki polecę ci swego anioła w tajemnicy przed całym światem. (...) Tymczasem twardo trzymajcie się tego, co powiedziałem i zachowajcie tajemnicę”. Podobno Łaski – sam parający się magią – miał ambicję zasiąść na tronie zajmowanym podówczas przez Stefana Batorego. Był to zaledwie fragment jego planów dotyczących zmian politycznych w Europie. Czy zdradził je Johnowi Dee? Czy John Dee je poparł? W wydanej przed wojną książce „Czarnoksięstwo i mediumizm” prof. Ignacy Matuszewski tak pisze o Dee: „W ciągu tych dwudziestu czterech lat obserwował fenomeny najrozmaitszego rodzaju. Na pierwszym stało wpatrywanie się w kulę kryształową, w której zjawiały się różne obrazy i postacie. Objawom tym towarzyszyły początkowo głośne pukania, a później i KOMPLETNE MATERIALIZACJE. Odkąd wojewoda Olbracht Łaski poz-nał proroctwo na swój temat, namawiał Dee i Kelleya, aby towarzyszyli mu w drodze do Polski. Prawdopodobnie marzyło mu się wprowadzenie obu spirytystów na dwór Batorego i uzyskanie tym sposobem wpływu na króla. Nie powiadamiając o tym nikogo, nocą 21 września 1583 roku Łaski, Dee i Kelley wsiedli na dwie łodzie rybackie parę mil od portu Gravesend i przy świetle księżyca wyruszyli w dość niebezpieczną podróż. Do dziś pozostaje tajemnicą, jak wojewoda przekonał Anglików, by opuścili swą ojczyznę, pozostawiając w niej majątek i przysługujące im przywileje. Dodajmy, że zarówno Dee, jak i Kelley uciekli z Anglii razem ze swoimi żonami. Dee wziął ze sobą również syna, Arthura. Podróż trwała pięć dni. Przez Rotterdam, Bremę, Hamburg, Szczecin, Stargard i Poznań, 3 lutego 1584 roku cała siódemka dotarła do zamku rodowego wojewody w Łasku. Przedwojenny badacz mediumizmu Karol Kiesewetter w studium zatytułowanym „John Dee, spirytysta XVI wieku” tak opisuje te wydarzenia: „Zewnętrzne życie naszych magów w Łasku kształtowało się bardzo posępnie, gdyż Łaski został trochę przyciśnięty swymi długami, a w panującym gospodarstwie polskim często brakowało niezbędnych rzeczy. Dlatego właśnie 9 marca udali się do Krakowa”. 21 marca 1584 roku wojewoda wynajął mieszkanie przy ulicy św. Szczepana (dziś ul. Szczepańska) dla obu Anglików i ich żon. Kontynuowane seanse potwierdzały, że przed Łaskim otwiera się BŁYSKOTLIWA KARIERA POLITYCZNA. Po krótkim wyjeździe do Pragi na dwór Rudolfa II, zwanego królem alchemików, Anglicy ponownie pojawili się w Krakowie i 17 kwietnia 1585 roku doszło w końcu do audiencji na królewskim dworze. „W swojej przemowie zapewnił Dee, że przychodzi na bezpośredni rozkaz Boga – pisze Kiesewetter – aby królowi objawić wolę Pana, i mówił, że po kolei odczyta mu wszystkie tajemnice, ponieważ został oceniony jako godny ich poznania. Król odpowiedział mu bardzo łaskawie (...). 23 maja król wezwał Dee i Łaskiego na audiencję i pierwszemu uczynił zarzut, że wszystkie przepowiednie i boskie wyrocznie skończyły się wraz z Chrystusem. Jednak, dorzucił, ponieważ nie wątpi, że Bóg także jeszcze teraz może objawić ukryte rzeczy, chce go wysłuchać (...). W długiej mowie Dee próbował rozwiać wątpliwości króla (...). [Seans] odbył się 29 maja w gabinecie królewskim. Udział brali: król Stefan, Łaski, Kelley. Ukazał się Uriel w długiej, białej szacie, z falującymi lokami i mówił przez Kelleya – częściowo w jambach – po łacinie”. Anioł przekonywał Stefana Batorego, by ten krwawo rozprawił się z Czechami. Kolejna wizyta Anglików w Krakowie miała miejsce w pierwszym roku panowania Zygmunta III Wazy (1587). Król ten, ostrzeżony przez Watykan, który oskarżał Johna Dee o nekromancję, nie patrzył na Anglika już tak przychylnym okiem jak Batory. Wtedy też zaszło coś, co uprzedziło Johna Dee do eksperymentowania ze zwierciadłem i rozmów z objawiającymi się w lustrze bytami. Otóż podczas jednego z seansów duchy zażądały, aby Dee i Kelley na jedną noc zamienili się żonami! Obydwie panie: Jane Dee i Joan Kelley miały po dwadzieścia kilka lat. Przekaz podawał, że po tej nocy Jane zajdzie w ciążę i urodzi dziecko, które będzie miało NADPRZYRODZONE ZDOLNOŚCI. Kto wie, czy autorem tego pikantnego pomysłu nie był sam Kelley – to on w końcu, jako medium, przekazywał polecenia od „uskrzydlonych mężów”. Do roszady doszło, jednak od tego momentu Dee nabrał podejrzeń zarówno wobec swego towarzysza, jak i anielskich rozmówców z lustra. Może zaczął się zastanawiać, czy nie wszedł w kontakt z „aniołami upadłymi”, a mówiąc wprost – z diabłami? Wiele jednak wskazuje na to, że Dee rozmawiał z ciemną stroną świata duchów. Większość uzyskanych w lustrze proroctw okazała się chybiona. Dee i Kelley skończyli źle. Pierwszy, aresztowany za oszustwa, zginął podczas ucieczki z więzienia. Drugi umarł w ubóstwie, o mało co nie spalony na stosie jako czarnoksiężnik i herezjarcha. Żadnemu z nich kontakty z „tamtą stroną” nie przyniosły niczego dobrego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz